Strona:Leo Belmont - Odkrycie policyjne.djvu/10

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

— powiedział sucho do służącej. Ale... wstaw jeszcze do szafy... to pudełko.
Odeszła... siadł do biurka... począł coś pisać... Ale ręka mu drżała...
Wziął świecę i wszedł do buduaru...
Za chwilę niósł pudełko do gabinetu... rozwiązał je... kurczowo chwytał do rąk listy... czytał.
Jeden z listów rozpoczynał się:
„Odkąd odjechałaś, błądzę, jak szaleniec po wybrzeżu... Morze straciło swój urok... Bez ciebie nic tu nie jest pięknem... Niebo, fale, skały... wszystko mówi o tobie... Zostawiłaś żar piekła na moich ustach...“
Oczy jego padły na podkreślone wyrazy drugiego listu:
„Dlaczego on cię wzywa?.. Dlaczego on ma prawo do ciebie?.. Dlaczego nie chcesz być moją?.. Byłbym twoim niewolnikiem — rzeczą twoją... Ale tyś z rodu syren, które nęcą człowieka w toń uściskiem miłosnym — aby go pozostawić potem w letargii na dnie...“
Potem bilecik krótki:
„Zatem dziś... Nikogo nie będzie... Wejdź furtką od ogrodu... Zapukaj trzy razy... Chciałbym przyśpieszyć czas — bo drżę, że nie doczekam umówionej godziny...
A jeszcze list:
— Czarodziejko!. przeklinam ciebie i kocham... Wiem, że po jadowitych kwiatach twojej miłości idę z zamkniętemi oczyma w przepaść... ale to mi wszystko jedno!.
Potem jakieś wiersze odurzające, płomienne, krzyczące rozpaczą, rozpoczynające się od słów:
— Dlaczego kłamiesz oczyma anioła?..
A u spodu: „Strzeż się! Znajdę cię!..“ — I rysunek trupiej główki...