Strona:Leo Belmont - Odkrycie policyjne.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.
Dodatek Tygodnika „Wolne Słowo“.
NOWELE i SATYRY
Leo Belmonta.
Odkrycie policyjne.

Z TRAGEDYI ŻYCIA.

A żona to u pana — krasawica! — mówił prystaw, cmokając językiem i biorąc w tłuste palce jedną po drugiej fotografię z pośród gęsto ustawionych szeregiem na biurku.
Ze wszystkich fotografii, oprawnych w ramki ozdobne, patrzyła jedna i ta sama twarz — prawdziwie ładna — ówdzie en face roześmiana, z ustami jakby ułożonemi do pocałunku, ówdzie en trois quart z wyrazem figlarności niewysłowionej, ówdzie z oczyma rozmarzonemi, z włosami rozwianemi na wietrze, uchwycona gdzieś na tle krajobrazu morskiego, ówdzie przystrojona kapeluszem eleganckim o piórach wspaniałych; tam napoły ukryta pod wachlarzem, umieszczona na zgrabnej szyjce, pół osłoniętej przez sortie du bal, gdzieindziej w chabrach i makach polnych, zdjęta wraz z całą postacią w kostjumie bretonki gdzieś na łące — coraz to inny wyraz, inna poza, inny układ i strój — wszędzie ta sama piękność, szczęśliwy utwór natury, pełnia wdzięku, coś niesłychanie ciepłego, pociągającego duszę i zmysły...
Blondinka ili brunetka? — zapytywał prystaw...
Było to pytanie cokolwiek niedyskretne, nie licujące zupełnie z chwilą, z zajęciem osoby, dokonywującej właśnie rewizyi i winnej tego chaosu, który panował na