Strona:Leo Belmont - Opowieść prostytutki.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.
—   2   —

były niezmiernie piękne wyrazem melancholii bezbrzeżnej...
Wargi poruszały się lekko — a gdyby ktoś podsłuchał ich szept owej letniej nocy, usłyszałby bezustannie powtarzane tylko trzy słowa:
— „Rok temu... równo rok temu...“
I naraz dreszcz — dreszcz całej postaci — dreszcz okropnego wspomnienia...
Równo rok temu... podniesiono jej męża na odludnej ulicy...
Cała kamizelka przemokła od krwi — już czarnej...
Był nieprzytomny — dawał słabe oznaki życia...
Kiedy go wniesiono do domu i złożono na sofie lekarz rozwiódł beznadziejnie ręce i wyrzekł dwa wyrazy — jakby do siebie:
— „Za późno“...
Chory otworzył oczy — spojrzał na młodą żonę — i twarz jego rozjaśniła się uśmiechem radości, jakiego ona nigdy nie zapomni... I natychmiast bez jęku — bez słowa — uleciało ostatnie westchnienie...
Może tam... w to gwiaździste niebo...
Nie! ona nie wierzy, że nie zobaczy go już nigdy — nigdy...
Są chyba węzły, mocniejsze od śmierci — węzły miłości... On zbyt ją kochał — aby mógł ulecieć od niej w nicość!..
Stracić go?.. Czem wobe tego były wszelkie inne straty?.. Niczem!..
Wszakże pozostawił ją niemal w nędzy... Owego wieczora ostatniego był w fabryce, którą akcyjne towarzystwo zwijało... Wypłacono mu, jako naczelnemu inżynierowi, całą zaległą gażę, znaczną gratyfikację — kilka tysięcy rubli — cały ich majątek...
To wszystko przepadło... Ale to była drobnostka...