Strona:Leo Belmont - Opowieść prostytutki.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.
—   4   —

Coś ją zaciekawiło... jakieś słowo, które wyraźniej dobiegło do okna na czwartem piętrze.
Zdaje się, był to wyraz: „nieszczęście“...
Wychyliła się mocniej i słuchała z natężeniem, wstydząc się siebie samej i nie rozumiejąc siebie...


∗                              ∗

Ochrypły glos rozdzierał przykro senne powietrze nocy letniej.
„... Powiadam ci — mówił — nieszczęście to jest ci wszędzie... nieszczęście czyha... Ty się nie śmiej Mańka... bo ani się oglądniesz, a ono ci wejdzie... i nie wiesz sama, któremi drzwiami... ja ci to powiadam...“
Tu na chwilę głos stał się cichszy — jakaś część opowieści, jakby mimowoli dyskretniej opowiedziana, przepadła dla ucha słuchającej w górze kobiety...
Potem urywkowo dobiegały słowa, zdania, kawałki zdań... tonące w kaszlu...
— ... Cholera... zdawał się spokojny... Kochałam... każda ma alfonsa... więc i ja... ale wierzyłam mu... myślałam, że...
Tu znowu część opowieści zginęła w chrypliwym kaszlu...
Opowiadająca zatrzymała się... odkaszlnęła... powstała... i stojąc nawprost siedzącej na schodach, mówiła już głosem jaśniejszym, jakby rosnącym wraz z wrażeniem mówiącej...
A kobieta na górze słuchała... Słuchała z coraz bardziej rosnącem, z przerażającem zaciekawieniem...
— ... gość... zdawało się, jak każdy inny... Ale było w nim coś dziwnego... Jak przedtem rozbierał się strasznie długo... tak tera zaczął ubierać się, jak warjat... spieszył... jakby coś przeczuwał... Ale lampy nie pozwolił zapalać... Ubierał się tak pociemku... Myślałam, że ma bzika...