Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

równały poniesionej straty, będzie mogła powrócić do swojego skromnego procederu sprzedawczyni ulicznej. Tak też uczyniła.

ROZDZIAŁ XI.
Rycerz.

W tej epoce miała najdziwniejszą przygodę.
Ktoś na białym koniu wstrzymał bieg, aby się jej przypatrzeć. Wyglądał, jak królewicz z bajki. Tak się jej wydało. Patrzyła nań, jak oczarowana.
Uśmiechnął się. Zapytała kokieteryjnie:
— Czy taki śliczny pan nie potrzebuje niczego od ślicznej dziewczyny, która miała dziś dzień fatalny?
Potrząsnęła ladą, ze swym towarem i łzy błysnęty w jej oczach.
Skręcił konia ku niej, pochylił się, wziął jakieś étui i rzucił jej garść monet.
— Dziękuję ci, urocza dzieweczko!
Błąkała się po ulicach, myśląc uparcie o pięknym panu.
O zmierzchu odszukał ją lokaj księcia de Brissac. Zbliżył się i rzekł szeptem:
— Mój pan przysyła mnie po ciebie.
— Jaki pan?
— Ten na białym koniu, co kupił étui.
Zarumieniła się z radości:
— Kto to był?
— Mieszka w pałacu. Chodź!