Pierwszego dnia wstąpienia Joasi na służbę, przywołała ją do siebie i nieco wyniośle, acz z akcentem łagodności w głosie rzekła:
— Jesteś śliczna. Miej na uwadze, że mam dwóch dorastających synów. François ma 18, Charles 15 lat. Jest to wiek niebezpieczny. Mam nadzieję, że potrafisz zachować się właściwie wobec moich chłopców, którzy jeszcze nie znają miłości. Pilnowałam ich dotąd...
— Postaram się — rzekła Joasia, całując czcigodnej damie ręce.
W trzy dni potem Joanna poprosiła panią La Garde o poufną audjencję.
— Proszę pani, nie chciałabym się skarżyć, ale François napastuje mnie brzydko.
— W porządku. Ma przecie 18 lat.
— Tak... ale chciałabym poprosić o klucz do sypialni, lub o zrobienie zasuwki.
— Po co?
— Po to, że... zapowiedział, iż złoży mi wizytę w nocy.
— Ależ, kochanie! powiedziałam ci, że to jest wiek niebezpieczny.
— Pani mówiła też, że on nie zna miłości.
— Nie zna. I powinien ją poznać. Wcale sobie nie życzę, aby się narażał za domem. Sądziłam, biorąc ciebie z polecenia pana Gomard, że będziesz rozsądną i zrozumiesz, co się dzieje w duszy młodego chłopca. Przypuszczam, że nie jesteś zepsutą... i że synowi memu nic nie zagrozi w stosunkach z tobą.
Joanna zaczerwieniła się.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.