Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

śmiechu, chwilami tylko popadająca w sentymentalizm, naówczas rozpłakana, przeklinająca swój los, którego bezwolą nie potrafiła już zmienić. Jeszcze rzadziej wybuchała klątwą gniewu — groziła wyjazdem — a wtedy jej „państwo“, czując, że przebrali miarę złego obejścia, starali się i zawsze potrafili ją udobruchać.
Cóż ona widziała tutaj?! — trochę lasu, nieba i morza. Kochała naturę: dzikie widoki tego miejsca na odludziu koiły ją po starciach z wiecznie zrzędzącą gospodynią, po zetknięciu się z szorstkimi i obcesowymi gośćmi ich oberży. Wprawdzie był na pierwszym piętrze jeden pokój dla „czystych gości“, ale zatrzymywali się tu zwykle tylko szeryf, przybywający sądzić drobne sprawy zamieszkujących wybrzeże rodzin rybackich, i towarzyszący mu na sesje wyjezdne pastor, odbierający przysięgę od świadków.
I naraz — właśnie w przeddzień ich przybycia — pojawił się i najął ów „pokój czysty” na całą dobę ów czarująco-wytworny „pan“, jej rodak — Francuz... poprostu książę, królewicz z bajki!...
Czy nie obudził go ze snu wystrzał?
Nie! zainteresowałby się i zeszedł z góry. Śpi widać tak twardo, jak gospodarz i jego połowica. Pozatem nikogo tej nocy niema w oberży. Majtkowie, posłuszni dyscyplinie, jakkolwiek podchmieleni, powrócili na statek...
A może jednak spała?... Była przecie tak znużona całodziennem harowaniem, bieganiną, usługiwaniem gościom — a potem tak oszołomio-