przyśpieszał kroku i wabił ją. Uciekała, oglądając się i pokazując mu języczek...
Niebawem przemówiło serce. A przynajmniej zapaliły się oczy niezwykłym blaskiem zachwytu.
Co prawda liczący dwadzieścia parę lat urzędnik marynarki, pan Duval w zupełności zasługiwał na to. Był tak urodziwy, że co dnia rankiem, kiedy przechodził przez podwórze domu, w którym mieścił się magazyn mód pana Labille, (gdzie mieszkał na bardzo wysokiem piętrze, pod dachem, odpowiednio do swojego niskiego urzędu), wszystkie dziewczątka w pracowni porzucały swoją robotę, przyklejały się do szyb i gapiły się na jego urodę.
Wiedział o tem i przechodził sprężystym krokiem, dumnie pokręcając wąsa, uchylał kapelusza pod adresem wszystkich, potrząsał bujną jasnoblond czupryną i szczerzył dwa rzędy śnieżnych zębów w uśmiechu. Był młody, wesół, lekkomyślny, zadowolony ze siebie, miał nawet kawałek literackiego talentu, który rozwinął był w korespondencji miłosnej z kobietami, i duże ambicje, którym nie pomagał zbytkiem pracy, licząc na uśmiech fortuny.
Powiedziano o jego urodzie Joannie. Zobaczyła go i podzieliła zachwyt koleżanek. Nadto skorzystała ze swego samorodnego talentu ma-