— Tem chętniej je wydrapię.
— Jesteś wstrętny.
— I ty też!
— No, to odchodzę.
Wymknęła mu się z rąk. Ale odtąd zachodziła często. Rozmawiali zawsze w sposób jednaki. Fryzował ją z zapałem. Była jego modelem. Dawała mu nawet nowe pomysły do nowych fryzur. Jeden z nich panował później modzie, gdy była faworytą króla — i zyskał miano „fryzury pani Dubarry“. Twierdził, że bogaci się przez nią i winien ją zatrzymać nazawsze. Ale nie dawała się skusić, licząc naówczas na stalszy i bliższy związek z Duval‘em, który już zyskał pierwszeństwo w jej sercu.
Lamet zgrzytał zębami:
— Dlaczego nie chcesz mi się oddać? To jest poprostu nieprzyzwoitość z twojej strony.
— Mój chłopcze! nie oddaję się nigdy dobrowolnie. Wziął mnie gwałtem kardynał, a odtąd biorą mnie ludzie tylko gwałtem — zmyślała, śmiejąc się srebrzyście.
— Zapamiętam to sobie.
— Po co?
— Po to, że chcę cię mieć.
— Biedny!... Nie masz nikogo?
— Mam... Te wielkie damy... markizy i hrabine. Ale dojadły mi.
— Oho!... łżesz.
— Wcale nie! Narzucają mi się. Wcale nie są takie ciekawe, jak się wydają. Wolę ciebie.
— Dlaczego?
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.