Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

cię prawdziwie i mniemałam, że nasze szczęście nie będzie miało kresu. Postaraj się w Londynie zarobić dużo pieniędzy. A ja postaram się tu naciągnąć pewnego starego głupca, który chce mnie wziąć na utrzymanie. Zróbmy umowę, że kto z nas wcześniej się wzbogaci, pomoże drugiemu, co myślisz o tem?
Jako nowość donoszę ci, że przyjechała tu moja matka. Zarabiamy obie. Czasem do 18 liwrów dziennie. Czasem mniej. Mam nadzieję, że ten zawód nie będzie się dłużył wiecznie i zrobimy jakąś dobrą znajomość. Bywaj zdrów, drogi Lamet, kochaj mnie i pisz.

Twoja na wieki dobra przyjaciółka,
Lançon“.

List ten powrócił do Joanny z powodu nieodnalezienia adresata.
Zarobek, o którym jest mowa w liście był dwuznaczny. Mama Rançon, która powróciła bez grosza, ale zawsze wydawała się młodą, wraz z córeczką, której piękność rozkwitała fenomenalnie, żyły z pobudzania do picia drogich trunków i stawiania wysokich sum w grze — klientów salonu pani Dusquesnoy przy ulicy Bourbonów. Otrzymywały za to od tej pani, która zaszargała swój tytuł markizy, spadłszy do ciągnięcia zysków z domu gry, nędzny procent; a ten wypadało potajemnie uzupełniać starzejącemi się wdziękami jednej i kwitnącemi wdziękami drugiej.
Ale... trzeba było żyć!