zrobić cię kochanką króla!... No, jakże mała — czy zgoda?
Wyśmiała go — poprostu zachłysnęła się śmiechem. Wydawało się jej, że ma do czynienia z łgarzem, ze starcem zramolizowanym doszczętnie, plotącym duby smalone, żeby odbierać czas „porządnej dziewczynie“ paplaniną, pokrywającą brak realnych zamiarów.
Po pierwszej propozycji pokazała mu język, figę i plecy. Oddaliła się, rzuciwszy mu wzgardliwe:
— Znam się na starych idjotach!
Zabawiło go to okrutnie. Nazajutrz ponowił propozycję. Mówił tak pięknie komplementy, że już nie osądziła go za idjotę, lecz za naciągacza, który nie ma grosza, a zamierza ją wziąć na lep słodkich słówek. Stary głupiec! — pomyślała — myśli, że znalazł głupią. Nie chce płacić!
Odpowiedziała mu:
— Pan mi chce wmówić, że król będzie płacił za pana!
To pobudziło go do większego śmiechu.
Tymczasem pani Gourdan otworzyła jej oczy na to, że hrabia Dubarry, jakkolwiek nie stawia nic w kasyno, bo przyszedł tu tylko dla zobaczenia jej, jest „strasznie bogaty“. Mama Rançon doradziła córce, aby udawała cnotliwą, to dostanie wyższą nagrodę.
Teraz „stary głupiec“ pozostał dla Joanny głupcem, ale takim, którego można będzie naciągnąć. Pod tem wrażeniem pisała o nim do Lamet‘a.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.