Dubarry nastawił uszu. Nakoniec trafiała się okazja, której oczekiwał cierpliwie tak długo. Jego Joanna była już „prawie oszlifowana ostatecznie.“.
— Wiesz co, kochany marszałku? — rzekł. To składa się doskonale, bo mnie już znudziła się moja ostatnia kochanka, mała Vaubernier i gotów jestem odstąpić ją Ludwikowi.
— Kpisz, czy o drogę pytasz, hrabio?
— Właśnie, pytam o drogę... przez Twoją protekcję, mości marszałku!
— Tobie się znudziła, więc ją oddajesz Królowi? Ha! ha! ha!
— Gdyby mi się nie znudziła, nie oddałbym istoty tak wysokiej wartości Królowi za żadną cenę.
— Jednak ci się znudziła.
— Drogi marszałku! to znaczy, że przeszła cały kurs mojej szkoły, że zna sztukę miłości expedite, że niczego już jej nauczyć nie mogę, że przyswoiła sobie wszystkie moje nauki, że już jest mojem echem, nudzi mnie powtórzeniem mojej osoby i że... to jest najgorsze! chwilami staje się mędrszą odemnie. Nie znoszę tego! Słowem, co dla mnie straciło czar, zacznie go mieć dla Ludwika.
— Chyba nie mówisz tego serjo, hrabio. Słyszałem, że twoja ostatnia metresa...
— Vaubernier!
— ...pochodzi ze sfer bardzo średnich.
— O, nie marszałku — z najniższych.
— A więc?...
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.