Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz pogadamy o tem. Tylko coś załatwię...
Klasnął w ręce. Przybyłemu lokajowi rozkazał przynieść najtęższych win z piwnicy („Wiesz te, z czasu wstąpienia na tron Ludwika XIV!“) i pieczonego bażanta z truflami — ulubiony przysmak księcia marszałka. Poczem odpowiedział:
— Im wyżej się skacze, tem dłuższy musi być rozbieg, dalszą odskocznia. Oceń zdolności tej dziewczyny, marszałku, że, skacząc z bruku, nie razi nikogo z moich gości. Zapewniam cię książę, że niejedna księżna mogłaby wydać się wobec niej pomywaczką, a ona śród księżniczek obraca się, jak księżna...
— Między pomywaczkami! — dokończył, śmiejąc się Richelieu. Znam, hrabio, twój obrotny język. Mówisz o niemożliwości. Wiesz, że sprzeciwiałem się nawet obiorowi na faworytę pani Pompadour, jakkolwiek była z lepszej krwi i nosiła hrabiowskie nazwisko d‘Etioles. Nawet tamto było niemożliwością.
— I stało się wbrew sprzeciwowi twemu, książę, rzeczywistością Francji. „Niemożliwa“ Pompadour trzęsła nią dwadzieścia lat. Omyliłeś się, książę!
— Czy nie masz lepszych argumentów! — skrzywił się Richelieu.
— Mam!
Lepszemi argumentami okazały się wina i bażanty. Podochocony i syty smakosz przedewszystkiem poprosił o pokazanie mu Joanny.