Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Dubarry udał się do pokojów Joanny z prośbą, aby raczyła przyjść nadół do salonu.
Zeszła. Rzekła do księcia Richelieu:
— Zjawiam się tylko na moment, panie marszałku, aby ci powiedzieć, że nie schodzę do nikogo dla oględzin... prócz marszałka Francji, który raczy mnie odprowadzić na górę.
— Dosłownie... na piętro?
— Nie! przenośnie... do Tuilleries.
— Tak odrazu?
— Mądrych rzeczy nie odkłada się na dłużej, niż trzeba czasu do ich wcielenia. Czyż nie podobam się księciu?
— O! — zawołał olśniony jej urodą od pierwszej chwili Richeliu — tak bardzo, że, skoro hrabia Dubarry oszalał, pozwalając ci stąd odejść, gotów byłbym ci kwiatami usłać drogę do moich apartamentów.
— Masz pan piękne siwe włosy — roześmiała się — ale pozwól mi się namyśleć, czy przyjdę. W każdym razie marszałek Richeliu stoi tak wysoko, że droga doń prowadzi tylko przez... pokoje króla.
— Nadzwyczajna! — zwrócił się Richelieu do hr. Dubarry. Upoważniam pana do pomówienia w mojem imieniu o tej sprawie z Leblem.
A nachylając się do ucha hr. Dubarry, dodał:
— Gdyby nam się udało przez tę małą wywrócić ministerstwo Choiseula, byłby to cud, sprawiony przez Pana Boga...