Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

go śmierci — włożyła wówczas na siebie ślub czystości.
I wytrzymała długo — aż cztery miesiące, aż do owej chwili wczorajszej, gdy on — ten prześliczny młodzian i wielki pan („z pewnością książę) kiwnął na nią palcem. Ach, radaby zostać jego niewolnicą! Ale kazał jej odejść — powiedział, że musi przespać się, bo czeka go długa — długa podróż.
— Dokąd? — spytała.
Ach, jak rzewnie spojrzał na nią, odpowiadając:
— Jutro się dowiesz.
Dodał nawet:
— Wątpię, czy tam, dokąd idę, znajdę taką śliczną i dobrą dziewczynę, jaką ty jesteś.
Ona wie, że całując ją na pożegnanie, żartował temi słowy:
— Tak rozkosznego pocałunku już nigdy nie zaznam. Dziękuję, ci, dziewczyno, za to, coś uczyniła dla mnie...
To był żart, ale jakże on słodko to powiedział — śmiał się przytem do łez...
Westchnęła na progu — rzuciła w pomrokę słowo ciche, namiętne: „mój panicz, mój kochany“ — i powróciła do izby, aby rzucić się ponownie na łóżko.
Wkrótce zasnęła snem twardym.
Nie słyszała grzmotów przeciągającej burzy, szumu ulewy... We śnie była znowu z nim — z tym dziwnym podróżnym, który przybył niewia-