Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

swawolą, jako „namaszczenia”, ale zamknęła mu usta — bodaj poraz pierwszy w życiu — oświadczeniem:
— Milcz, drogi przyjacielu! Albo nauczyłam się już wszystkiego od twojej wyższej mądrości i puszczę ją w ruch w miarę potrzeby, albo nie zdążyłam się nauczyć, to w tej chwili na naukę jest zbyt późno i musisz zdać moją przyszłość na mądrość mego instynktu.
— Masz słuszność, dziecko! — odrzekł i odwiózł ją w milczeniu.
Przy umówionych wrotach na szczelnie zawoalowaną (etykieta zachowała ten szczątek przyzwoitości, gdyż króla nie kompromitowały tylko publicznie uznane faworyty) oczekiwał Lebel. Prowadził ją przez opróżnione zgóry pokoje, przez jakiś kurytarzyk podziemny, przy którym czuwały milczące warty z zaufanych żołnierzy-szwajcarów; w jakimś saloniku, gdzie panował zmrok zupełny, szepnął do niej:
— Pamiętaj, pani, że... w przekonaniu króla jesteś szwagierką hr. Dubarry. Inaczej nie dało się to zrobić. Nie wydawaj się z tem, że okłamałem króla, jeżeli nie chcesz być odrazu „wylaną“, a w każdym razie nigdy już niepowołaną więcej do „nas“. Zawiodłabyś nadzieje opiekuna i swoje na wielką nagrodę i... naraziłabyś mnie osobiście za moją usłużność, która... warta jest czegoś więcej.
I otwierając drzwi, pchnął ją zlekka naprzód.