Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Znalazła się sam na sam z królem, który oczekiwał ją z zaniepokojeniem żaka, przygotowanego po oględzinach przez dziurkę u Lebla na „fenomen” według obietnic hr. Dubarry. Król na ten raz — wbrew zwyczajowi — miast w negliżu, wystąpił w pełni swego monarszego stroju, jakby zamierzał przepychem majestatu olśnić rzekomą hrabinę Dubarry.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Stanąwszy na progu sypialni królewskiej, w której rozesłane łoże oczekiwało dyskretnie za wspaniałym haftowanym w fantastyczne smoki i egzotyczne kwiaty parawanem — Joanna nagle zaniosła się od śmiechu.
Ludwik był oszołomiony. Nie powstał z miejsca — wychylił się jeno ze złoconych poręczy fotela i pożerczym wzrokiem ogarnął jej słodką twarzyczkę, wysoką fryzurę z jasnych włosów, obnażoną białą szyjkę, całą gibką figurkę i bujne kształty ciała, zarysowane pod przezroczystą gazą, gdyż ciemny płaszcz, którym się otuliła, opadł z jej ramion śród tej kaskady śmiechu.
— Co panią tak śmieszy, hrabino Dubarry? — zapytał.
Ale śmiała się srebrzyście dalej, zarażając i jego swym śmiechem.
— Nie mogę powiedzieć.
— Kiedy ja proszę!
— A ja nie chcę!