Król niedbale kołysał się na szezlągu. Przed nim stał hrabia Jean Dubarry, pocierając ręce z zadowoleniem i kryjąc pod wąsem ironiczny uśmiech cienkich warg.
— Hrabio Dubarry! — mówił król — nawarzyłeś piwa; musisz je wypić. Winieneś grzech swój odkupić. Nie stręczy się bezkarnie takich smacznych kobietek, jak ta... perła twego haremu, której pono nie tknąłeś! — spojrzał nań badawczo.
— Ten kąsek przygotowywałem blisko rok dla mego monarchy, jako najwierniejszy z poddanych, zobowiązany myśleć o tem, aby Francja w swoim symbolu koronowanym czuła się dobrze. O jakąż to ekspiację chodzi?
— Drobnostka! Zaślubisz wiadomą osobę. Dasz jej tytuł... zabierzesz posag. Obiecuję, że będzie godny twojej usługi i jej — to dość!
— Najjaśniejszy panie! to jest nie-mo-żli-we!
— Co takiego?! — żachnął się król. Jeżeli ja tego żądam...
— Niestety! chociażbym chciał... nie mogę. Kurja rzymska ma pewne przesądy. Nie mogę zostać dwużeńcem.
— Drobiazg!... rozwiedziesz się.
— Niepodobna!... Baba zawieruszyła mi się. Zdaje się, że udała się w pielgrzymkę do Grobu