Wyskoczyła z łóżka. Naga paradowała po dywanach, prężąc się dumnie i opowiadając:
— Hrabia powiada, że muszę zyskać prawo afiszowania się z królem, bo te tajne miłostki to na nic: można po nich wyfrunąć. Muszę mieć prawo jawnego mieszkania przy królu... korzystania z dworskiego powozu... odwiedzania delfina, braci królewskich... przyjmowania ministrów i posłów zagranicznych...
— Bój się Boga! Na co ci to?
— Hrabia powiada, że to jest konieczne dla zbawienia Francji, monarchii i religji... wywrócenia tego okropnego ministra Choiseula, który całkiem zawojował króla... i wysunięcia mego dobroczyńcy na wysokie stanowisko. Mam mieć partję. Sam Richelieu i książę d‘Aiguillon potrzebują mnie...
— Oho! musi cię ogromnie zajmować ta polityka...
— Nie, mamo, właśnie to mnie nudzi. Ale przywileje faworyty — to co innego. Chciałabym jeździć dworskiemi powozami.
Położyła się znowu, dumna, rozmarzona.
— Jaka ty jesteś śliczna! Szkoda, że ojciec tego nie dożył... i nie widzi ciebie!
— Vaubernier?
— Fe! na szczęście jesteś dzieckiem nielegalnem. Mówiłam ci nieraz, że jesteś córką księcia.
— Jak się nazywał?
— Ach! kiedy ja sama nie wiem.
— Szkoda! — ziewnęła Joanna.
Nagle pani Rançon zakołysała się.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.