I ze zgrozą patrzyła na bryzgi krwi, które padły na śnieżny żabot samobójcy i plusnęły kilku wąskiemi plamami na obrus i na malowaną blado-niebieską ścianę.
Gospodarz stał bezradny, posępny, przy okrągłym stole i gapił się na pozostawione przez zmarłego sakiewkę i list.
Gospodyni już uprzątnęła rozbite szkło, wzruszając gniewnie ramionami:
— Takie świństwo zrobić porządnemu hotelowi!... To trzeba być ostatnim gałganem... Teraz ludzie będą uciekali od naszej gospody, jak od zapowietrzonej. Rychło czekać a duch będzie u nas straszył... Ale czego ta dziewka wrzeszczy, jak opętana?... Toć nie krewny, ani przyjaciel...
Ot, ścierka jakaś. Nie darmo zasiedziała się u niego wczoraj w noc — widziałam to, ale przymknęłam oczy. A teraz to wyje, jak po kochanku. Przez jedną noc przywiązała się — suka!
Anna słyszała jej słowa — lecz pełna żałości nie odpowiedziała, szlochając bez ustanku.
Naraz gospodyni przykrzyknęła na męża:
— Niedołęgo! Czemuś wybałuszył ślepia? Myślę, że musimy nagrodzić sobie stratę... Woreczek pełny. Po sprawiedliwości Bożej i ludzkiej winniśmy sobie część dobra po nim zabrać.. Toć nas ten umrzyk przyprawił o ruinę...
— Ba — mruczał niezbyt opornie mąż — a jeżeli on tu w tym liście napisał, komu i ile zo-
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.