Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

szę je przestudjować. Faworytą zostać nie jest tak łatwo! — westchnęła.
Kiedy pani Rançon zabierała się do odejścia, Joanna zawróciła ją od drzwi.
— Mam prośbę do ciebie, mamciu. Tam w lewej szufladzie jest paczka... Tak jest, ta!... Weź ją i schowaj... Chciałam to spalić ale zrobiło mi się żal wspomnień przeszłości. A te papiery będą u ciebie w bezpiecznem schronieniu. Bo u mnie... Służba jest ciekawska.. Nie daj Boże, aby to wpadło komuś w ręce.
— Cóż to jest?
— Listy moje i do mnie. Kartki z pamiętnika. Schowaj to dobrze, mamo... I nikomu nie pokazuj.
— Komuż miałabym pokazywać? To tajemnica! — przeżegnała się stara dama.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie dotrzymała słowa w pełni. Pokazała papiery Joanny swemu kochankowi, aby pochwalić się, że jej córka pięknie pisze. Właściwie chciała sama je przeczytać, ale niepiśmienna musiała skorzystać z usług kawalera de Morande. Ten tak był zachwycony dokumentami z przeszłości pani Dubarry, że wykradł je swej kochance. Miało to z czasem pociągnąć za sobą smutne skutki dla Joanny, kiedy... kawaler de Morande przestał być dżentelmenem.