Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

cznaczona wybiła. Richelieu, jako mistrz ceremonji, był na miejscu. Choiseul znalazł się tu również. Obaj obserwowali króla, który czuł się bardzo nieswojo. Był rozdrażniony, zmieszany, spoglądał niespokojnie na zegar, liczył minuty. Dziwiło go, że czekać musi.
Słyszał hałas, dochodzący z za krat ogrodu.
— Co to jest? — spytał Choiseula.
Ten odparł z sarkazmem.
— Lud pragnie choćby zdaleka ujrzeć to, na co nie jest w stanie patrzeć zbliska, prezentację pani Dubarry królowi.
Godzina wyznaczona dawno minęła. Richelieu blady stał przy oknie. Choiseul promieniał. Sam król doszedł do okna. Nie było nic widać w pomroce. Król odstąpił od okna — zmarszczył brwi — otworzył usta. Już zamierzał ogłosić, że ceremonję odracza. Potem, kiedy próżno czekał, równałoby się to odłożeniu do nieskończoności.
Wtem Richelieu rozpoznaje przez okno zajeżdżający powóz i liberję stangreta du Barry.
— Sire! — woła — oto i ona. Wejdzie, jeżeli Wasza Królewska Mość zezwoli. Oczekiwała zezwolenia.
— Zezwalam! — rzekł król rozpogodzony.
Weszła. Miała wspaniałą fryzurę. Jej misterne ułożenie było powodem opóźnienia. We włosach tkwiła klamra djamentowa wartości 100000 franków. Jej toaletę określiły dzienniki zagraniczne, jako arsenał zdobywczego piękna. Ślepa pani du Deffand zasłyszawszy szum jej