Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

Udała się na wspaniałe przyjęcie do księcia Condé, a z tamtąd do obozu Royal-Lieu.
W swoim pięknym faetonie zdawała się królową obozu. Pułkownik de la Tour du Pin kazał pułkowi huzarów i artylerji przedefilować przed królewską miłośnicą. Choiseul wezwał go nazajutrz i czynił mu ostre wymówki. Dubarry dowiedziała się o tem i zjawiła się u króla z zapłakanemi oczyma. Król zaprosił był właśnie genialnego portrecistę Droûais do odmalowania jej w męskim kostjumie myśliwskim z gładko zaczesanemi włosami. Ubiór ten dziwnie pasował do jej filuternej twarzyczki. Pozowanie trzeba było odłożyć. Król był gniewny. Wybadał przyczynę łez. Napisał list z wymówkami do swego pierwszego ministra. List był długi. Brzmiał:

„Obiecałeś mi pan, że nie będziesz mówił o niej, skoro nie umiesz się z nią pogodzić. Tymczasem incydent z pułkownikiem de La Tour dowodzi, że nie potrafisz dotrzymać obietnicy.

„Czego pan chcesz?!... Mówiono mi, że drażnią Cię wieści, iż na prośbę pani Dubarry ma cię rzekomo zastąpić na stanowisku ministra jej protegowany pan d‘Aiguillon. Jak możesz wierzyć takim bredniom?! Nic Ci nie grozi z jej powodu. Wierzaj mi, że ona nie czuje nienawiści do Ciebie, zna Twoją wartość i nie chce Twojej krzywdy. Ale i Ty powinienbyś... „Szczucie przeciw niej jest niesprawiedliwością. Leżanoby u jej nóg, gdyby nie to, że.. Ach, taki już jest świat!...