czną groźbę oderwania jej od króla symbolizował Choiseul.
Po pieszczocie schował rozkaz do kieszeni.
— Kiedy to odeślesz, Najjaśniejszy Panie!
— Jutro!
Jednak nie odesłał. Wierzył w genjusz Choiseul‘a i wstydził się odbierać go Francji. Była to resztka wstydu monarszego. Posiadał mniej wstydu, jako mężczyzna. Albowiem owe „jutro“ powtarzał jej co dnia, napierając się pieszczot. Jej nadąsanie i opór kobiecy z tego względu, że łudzi ją obietnicą, dodawało mu żaru. Ale grze zmysłów nie odpowiadała zdolność nerwów. Był to okres ciągłych rozjazdów na polowanie: jednego dnia bawił w Choisy, drugiego w Saint-Hubert, trzeciego w Fontainebleau i t. d. Wszędzie brał ją z sobą. Wyczerpywał siły na różny sposób we dnie i nocą. Rozdrażniał ją długiem naprzykrzaniem się dowodów miłości, których sam, znużony nie był w stanie składać. Chwilami nienawidziła go za to rozpustne natręctwo, które wyczerpywało z kolei jej nerwy. Do przyczyn jej niezadowolenia z króla przyłączyła się jeszcze jedna. Stara pani Gourdan, świekra siostry Choiseul‘a, zrobiła pani Dubarry afront w teatrze, ostentacyjnie opuściwszy miejsce w pierwszym rzędzie, gdy ta przy niej siadła. Król wahał się z ukaraniem starej kobiety, choć obiecał solennie kochance, że to uczyni.
W tem usposobieniu podrażnienia nerwów i żalu do króla-miłośnika pani Dubarry pewnego dnia znalazła się przy jego boku podczas
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.