wrócony do niej tyłem i nasunął kapiszon na głowę. Włożył bowiem, płaszcz ponownie pod jej nieobecność, jakby przygotowując się do odjazdu.
Francuz coś szybko napisał na swojej karteczce i zwinął ją w rulonik. Anglik uczynił to samo — pisał lewą ręką. Widziała, że ręka mu drży. Musiał być stary. Zresztą świadczyła o tem i siwa wypieszczona jego broda.
Francuz wziął do ręki swój trójgraniasty kapelusz. Obaj wrzucili kartki do kapelusza.
— Podejdź, dzieweczko! — rzekł do niej Francuz — i wyciągnij jedną kartkę.
Trzymał przed nią złożony kapelusz, Włożyła dłoń, wyciągnęła kartkę i położyła ją na stole.
Francuz rozwinął wyjętą przez nią kartkę i rzekł po angielsku z uśmiechem do towarzysza:
— Moje!... Jestem mocno rad z mądrości wypadku.
— All rigth! — odparł tamten.
Obaj skłonili się sobie nad wyraz uprzejmie. Anglik wyszedł natychmiast. Za chwilę usłyszała tętent jego konia na gościńcu.
Francuz kazał sobie podać obiad. Zjadł go z apetytem. Zamienił z nią parę grzecznych słów. „Był to pan niezmiernie uprzejmy!” Po obiedzie wyszedł na spacer do lasu i nad morze. Widziała go z okna kilkakrotnie. Stał nieruchomo przez długi czas na wierzchołku skały z tamtej strony oberży i patrzył na morze.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.