Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

amerykański poczyna przenikać na naszą bogobojną wyspę.
Szeryf był głęboko zadumany:
— Myślę, że to tylko z tego powodu, iż lord z braku ręki był zniewolony uznać ten obrzydliwy zwyczaj kolonistów...
— Cóż zamierzasz uczynić wobec tego wszystkiego, Sire? — spytał pastor.
— Ba! niewiadomo do czego doprowadziłoby to, gdybyśmy wszczęli śledztwo... Moglibyśmy natrafić w związku z tą sprawą na jakieś wysokie szlacheckie nazwisko francuskie i... cogorsza — dodał ciszej — znakomite lordowskie nazwisko. Sądzę tedy, że najlepiej będzie, jeżeli... uszanujemy wolę zmarłego, stawiając krzyż na tej tajemnicy!... Gospodarzu! ile wam się należy?...
Opłacił pięćkrotnie słony rachunek. Potem odsunął sto luidorów w stronę Anny zapłakanej, stojącej bez ruchu przy zakrytych prześcieradłem zwłokach.
— Wyciągnęłaś los śmierci dla niego! — ozwał się naraz uroczyście. Niechże ci dar jego posłuży... na szczęście!
Oczy Anny Béqus rozwarły się zgrozą. Zrozumiała swoją rolę — i z krzykiem padła zemdlona na podłogę.

Koniec prologu.