— Widzisz, kochanie, ja go wcale nie znam. Bo nie spodziewam się, aby to był ten sam, którego znałam przed piętnastu laty i który zapraszał mnie do Paryża. Nawet nazwisko jego wyszło mi z pamięci. Ale przypomniało mi się, gdy je nazwał ten szlachetny człowiek, co nas obronił. Z pewnością takie same. A jeśli nawet jest tylko nieco podobne, to cóż ryzykujemy, że się ogrzejemy u tego pana? Będzie nam ciepło, dopóki nas nie wyrzuci!
Kiedy weszły do gabinetu, zameldowane uprzednio przez służącego, jako „interesantki ze wsi”, pan Dumonceau zajęty był sumowaniem kolumn cyfr na ogromnych arkuszach rejestrów, dostarczonych mu z jego fabryki prochu w Marly.
Zgarbił się cały nad majestatycznem biurkiem z mnóstwem szufladek we wzniesieniu, opartem o ścianę; czoło wsparł na kościstej ręce w ten sposób, że kobiety nie mogły na razie dojrzeć jego twarzy. Zda się, zatonął w powodzi papierów, które rozrzucone były dokoła na biurku. Nie raczył oderwać się od pracy i prawie szorstko mruknął do wchodzących:
— Siadać tam i czekać!
Starsza kobieta siadła na brzegu krzesełka, stojącego u boku biórka i starała się rozejrzeć