Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

— A fe!... żeby Joanna miała być córką takiego łajdaka!... Jakiegoś urzędniczyny Vaubernier’a! Ona jest córką... księcia! — dodała tajemniczo.
— No! no! — roześmiał się. Trochę „haftujesz“, słodka kobietko.
— Wcale nie! — obruszyła się. Gdybyś pan znał jej ojca, nie posądziłbyś mnie o fałsz. Zresztą, gdy zdejmie chustkę i obaczysz pan jej cerę, jej drobne rysy, nie zaprzeczysz mi, choć, Bogiem a prawdą, ja sama nie wiem, jak się nazywał jej ojciec. Właśnie z tego powodu wynikły pierwsze kłótnie pomiędzy mną i tym szubrawcem Vaubernier. Wyobraź pan sobie, ten gałgan miał pretensje do mnie, że mu podarowałam dziecko — takie urocze dziecko! — wcześniej o kilka miesięcy, niźli spodziewał się ojcowstwa.
Dumonceau roześmiał się tak głośno, że Joanna otworzyła oczy i jęła przysłuchiwać się rozmowie, nieobserwowana przez oboje.
— To jest zrozumiałe, zacna Anno! Przeciętni mężowie gniewają się na podobne przedwczesne dary od małżonek.
— Ale nie w takich wypadkach! Pomyśleć, że moja Joasia mogłaby mieć płaski nos i grube wargi tego zwierza, którego wkrótce po mojem z nim zerwaniu chłopi słusznie zakatrupili. Joasia jest podobna do ojca — jest to prawdziwie książęce dziecko! I każdy inny mąż, mający trochę smaku, byłby szczęśliwy z takiej córki. Nie chciał uznać mojego dziecka — groził mi separacją! Ale i ja mam swój honor. Chociaż wy-