psuciem paryskiem... W każdym jednak razie, musiałam zmienić mój zawód poprzedni, bo kucharki nikt nie szanuje... poprostu dlatego, że nie ma za co ubrać siebie i dziecka z dobrej krwi. Przytem potrzebowałam dużo pieniędzy, bo mi Joasia zaczęła słabować. Uciułałam jaki taki kapitalik i zabrałam dzieciaka na wieś. Żyłyśmy na wsi Bretońskiej, jak... chłopki. Joasia podreperowała się na mleku koziem i serze owczym. Jadła dużo owoców... Z tego ma taką cerę.
Dumonceau, który pochylił się ku Annie Béqus, aby dosłyszeć lepiej jej szeptane zwierzenia, podniósł głowę. I doznał znowu zdziwienia.
Joasia klęczała na fotelu i zabierała się do rozbijania gotowanego na twardo jajka. Na stole leżały jakieś okrutnie kolorowe sukienki, wydobyte z węzełka, skorupy z już spożytych jajek, placuszek i garstka soli, rozsypana na hafcie serwety.
Anna Teresa odwróciła głowę. Na ten raz i ona była cokolwiek zgorszona:
— Co ty wyrabiasz, Joasiu?! — zawołała.
— Jem, mateczko.
— Ale dlaczego... jesz?
— Bo jestem głodna. A ten pan nie pomyślał wcale o tem, że trzeba nas zaprosić na śniadanie.
Dumonceau uderzył się w czoło.
— Ach, przepraszam! — powstał, szukając dzwonka.
— Niech pan na nią nie zwraca uwagi — mówiła, Anna Teresa. To jest iskra! Ostatnio na folwarku dowodziła hufem chłopaków wiejskich...
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.