Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

wozu, raczej jak legalna małżonka, niż kochanka, dumna ze swojej pozycji wybranki słynnego bankiera — niezmiennie zajeżdżała do kościoła św. Genowefy, wychodziła, modliła się leniwie do Boga, aby jej przebaczył grzeszny stosunek (była bowiem bardzo religijna); i wesoła, pogodzona ze sobą i światem, wsiadała do powozu, gdzie oczekiwał na nią Dumonceau, wypalając swoje cygaro i obmyślając nowe interesy. Powróciwszy do domu, kładła się na całe godziny na sofie, udzielała, leżąc, dyspozycji kucharzowi, dotyczących smacznego obiadu, i lubowała się pięknemi meblami, świecidełkami, statuetkami, obrazkami, któremi wierny Dumonceau zdobił jej siedzibę. On sam, o ile czas mu pozwalał, odpoczywał w tej ciepłej i pogodnej atmosferze po trudach i kłopotach licznych interesów, biegał koło niej, lubował się błękitem jej oczu, wesołą paplaniną o drobiazgach życia, białością jej zębów, krasą rumieńca i wyśmienitym jej apetytem. Przy wspólnie spożywanych obiadach, lub kolacjach, bawili się razem nauczaniem papugi zlekka nieprzyzwoitych słów i tresowaniem pociesznego pudla. Dumonceau nieraz mawiał kochance: „Jestem szczęśliwy przy tobie, bo głupieję na parę godzin!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Otóż do tej „panny Fryderyki“ — bowiem służba nadawała jej pieszczotliwą nazwę „panienki“, zacny Dumonceau przywiózł Joasię i jej