maczyć, czemu w podpisie figuruje imię Marjanki miast Joanny. Marjanką właściwie zwała się, pochodząca z zamożnego domu i otrzymująca przez mur klasztorny tajemnicze przesyłki w kształcie czekolady i książek od bardzo wąsatego kuzynka — panna Reville. Dziewczęta zaprzyjaźniły się mocno, a symbolem przyjaźni w klasztorze według osobliwego regulaminu, stosowanego przez nie i nie mającego nic wspólnego z nadanym przez przeoryszę — była wymiana imion, mająca trwać hipotetycznie „aż do śmierci!“
Przyjaźń ta, zawarta została w dniu wielkiego święta, kiedy regulamin nakazywał cnotę całodziennego milczenia, wykluczającą pod grozą 24-godzinnej kozy nawet szepty. Cisza wymagała, aby słychać było „brzęk pacierza muszek“, jak określała to siostra Kunegunda. Otóż tego dnia stał się w klasztorze skandal niebywały w jego rocznikach.
Nagle najpotulniejsza ze wszystkich pensjonarek, stawiana już innym za wzór przez przeoryszę, Joasia Vaubernier, podczas obiadu przeciągnęła się na krześle, ziewnęła szeroko i zawołała na cały głos:
— O, Jezu! jak tu nudno...
Obiad przerwano natychmiast. Przeorysza zaprosiła do swojej celi Joannę — zaszczyt, który udzielany był tylko srogim przestępczyniom i pociągał za sobą karę zamknięcia na dobę z gorszym od niej wstępem: dwugodzinnej reprymandy z ust przeoryszy.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.