Nazajutrz o świcie furtjan Ireneusz odwoził ją do domu. A raczej prowadził za uzdę opierającego się osiołka, na którym dumnie wyjeżdżała Jeszcze kawał drogi słyszała bek za sobą i, oglądając się, widziała na murze rój dziewczątek, powiewających jej kapturkami...
Nad biedną Joanną zawisło fatum.
Pod jej nieobecność zaszły dwa wypadki, które groźnie zaważyły na jej przyszłości.
Dumonceau umarł przed dwoma miesiącami. Nie dziw, że nie pisał do niej. Po jej odjeździe rozwinęła się choroba, która zapowiadała się oddawna: rak, niezrozumiały dla ówczesnej medycyny, nieuleczalny jeszcze dla obecnej. Trawiła go przez długie miesiące gorączka, zrobiła cierpkim, zgryźliwym, zmieniła w egoistę, obojętnego na wszystko inne, wobec własnych cierpień. Interesował się tylko sprawami swego żołądka. Odpychał Fryderykę. Ponieważ, gorączkując w dniach agonji, wspominał imię Joanny, Fryderyka znienawidziła rzekomą konkurentkę do spadku i czuwała, aby nie miał doń dostępu rejent, mogący zmienić dawniejszy testament, przekazujący wszystko kochance.
Zagarnąwszy cały majątek, niemka stała się naraz skąpą nad wszelki wyraz. Wzbogacenie się uczyniło ją chciwszą, niż była kiedykolwiek.