Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

Spieniężyła nieruchomości zmarłego i złożyła kapitały na procent w banku. Wchodzącą do jej jadalni Joannę, która już od konsjerżki w sieni dowiedziała się fatalnej nowiny, napotkała tępem zdziwieniem: „Czego tu chcesz, przybłędo?... Wiesz przecie, że matki twojej tu niema“.
To była druga fatalna nowość, którą dozorczyni w kilku słowach oznajmiła już Joannie na samym wstępie. Jeszcze podczas choroby Dumonceau Fryderyka przepędziła na cztery wiatry Annę Teresę wraz z mnichem Franciszkańskim. Za powód posłużył trzask łóżka w nocy, dochodzący z kuchni, dosłyszany przez niemkę, posiadającą osobliwie czujny słuch i obawiającą się zawsze złodziei. Przemogła lenistwo i, dygocąc ze strachu, zajrzała do kuchni. Doznała zgrozy, napotkawszy tu świątobliwego mnicha, i rozwalone łóżko.
Wprawdzie rzeczy wyjaśniały się nader prosto: mnich przysięgał się, że od dzieciństwa był lunatykiem, oraz że w napadzie lunatyzmu potrącił łóżko Anny Teresy; ta ostatnia przyświadczyła, że łóżko zawaliło się ze starości. Ale uparta niemka nie chciała wierzyć w naturalne skutki somnambulizmu i normalne wietrzenie drzewa i w paroksyzmie wściekłości oboje wystawiła za drzwi. Niewiarę swoją opierała na kruchym argumencie, że księżyc był owej nocy na nowiu, nie rozumiejąc, że jego siła magnetyczna działa przez korę ziemską nawskroś na organizmy czulsze, zdarzające się śród ascetycznych mnichów. Nazajutrz o wschodzie słońca Anna Teresa zabra-