Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

ła się razem z lunatykiem, którego wrażliwość na magnetyzm promieni miesięcznych zajęła ją bardzo mocno.
Joanna była w rozpaczy, nie zastawszy opiekuna przy życiu i matki w domu Fryderyki. Na obcesowe pytanie niemki, zalana łzami, ledwo zdołała wybąkać:
— Chciałam tylko dowiedzieć się, gdzie mama mieszka.
— Szukaj wiatru w polu! — gwizdnęła Fryderyka. Adresu nie zostawiła. Jest pewnie z Gumardem teraz na księżycu!
I odwróciwszy się od oszołomionej Joanny z pogardą, kontynuowała rozmowę z obecnym u niej gościem, opatem Bonnac‘iem, któremu wyjaśniała, że narazie ów musi kontentować się udzieloną mu skromną sumką na mszę za nieboszczyka w klasztorze Vitry, gdyż „zacny Dumonceau z pewnością nie znosi wygód w niebie, jak nie znosił ich na ziemi“.
Joanna bezradna wyszła przed dom. Przystanęła, nie wiedząc, dokąd się ma udać. Była samotna, nie miała grosza przy duszy. Wracać do klasztoru Saint-Aure byłoby nonsensem... Przy pożegnaniu siostra Pelagja oświadczyła jej nie bez zdziwienia, że bank Dumonceau na bieżące półrocze nie wpłacił należności za jej utrzymanie i że uiszczenia długu czekano dotąd cierpliwie tylko ze względu na jego solidną opinję. Słowem była dłużniczką klasztoru i wygnanie jej