Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

stamtąd było podwójnie słuszne: moralnie i ekonomicznie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Patrzyła smętnie w niebo. Była głodna i zła. Pomyślała nawet:
— Ot, żydom to Pan Bóg zesłał mannę! A porządna chrześcijanka to może zdychać z głodu...
Naraz zabrzmiał za nią przedziwnie słodki głos:
— Biedne pokrzywdzone dziecko! pójdź za mną... zaopiekuję się tobą. Bo w tym Babilonie nowoczesnym inaczej rychło zgubisz duszę.
Odwróciła się. Stał przed nią czcigodny opat Bonnac.
— O, i ciało! — krzyknęła. Bo jestem okrutnie głodna. To niebo zesłało mi Waszą Eminencję!
— Bądźmy skromniejsi — odparł opat. Poprostu widziałem cię, śliczne dziecię, u tej twardej kobiety i zeszedłem ze schodów za tobą.

ROZDZIAŁ VIII.
Filozofja opata Bonnac‘a.

Srebrne włosy, wymykające się z pod czarnego biretu, długa suknia zakonna i rumiana, poczciwie uśmiechająca się twarz opata budziły zaufanie. Szła z nim chętnie.