łomiona teorią greckiego filozofa i praktyką swego łacińskiego opiekuna.
„Jeżeli zaś strzała znajduje się stale w pewnem miejscu, to znaczy, że stoi — czyli nie rusza się. Ergo: ruch jest niepojęty, bo składa się z szeregu „stań w miejscu” — czyli ruchu niema!“
— Proszę mnie nie ruszać! — wydarła mu się nagle.
— Dziecko moje! Co ty gadasz! Ruchu niema wcale! Widać, że mnie nie zrozumiałaś.
— Oho! zrozumiałam więcej, niż potrzeba!
— Jeżeli zrozumiałaś, to... w nagrodę masz tu ten złoty pieniążek.
Klasnęła w dłonie. Oczy jej zaiskrzyły się, jak u dziecka.
— Proszę dać! — wyciągnęła ręce.
— Zgoda!... Ale chodź tu bliżej... Muszę ci to bliżej wytłomaczyć... o ruchu.
Siadła na jego kolanach i musiała pozwolić na jego roztargnione ruchy przy dalszem rozwijaniu tez greckiego sofisty. Chciała bowiem dostać złotą monetę.
Te lekcje podobały się jej coraz mniej. Wbrew opatowi przyszła do wniosku, że ruch istnieje — nawet ruch nieprzyjemny, głupi, trafiający tam gdzie nie trzeba, jeszcze nudniejszy, niż wykładana przy tem filozofja. Opat wydawał się jej coraz głupszym i obrzydliwszym: ciekła mu ślina z ust i zamykały się maślane oczki przy wykładzie tez Protagorasa i Pyrrhona, przyczem obowiązkowo huśtał Joasię na kolanach.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.