Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Poddawała się jednak tym obrzydliwościom, gdyż w nagrodę pilności dostawała za każdym razem złoty pieniążek.
Uknuła sobie pewien plan. Gdy nazbierało się trochę monet, pewnego dnia uciekła z Vitry, do Paryża. Napisała stamtąd list do opata, w którym czyniła mu zarzuty, że ją zwiódł i oszukał, bo nazywał ją „aniołkiem i skarbem“, a nie sprawił jej obiecanej sukni jedwabnej, chociaż mogła taką dostać od p. Marcieu.
List ten zostawiła sobie na pamiątkę w odpisie. Również zachowała listy, któremi ją darzył pod wskazanym adresem opat de Bonnac, wzywający do powrotu swoją „małą boginię“, w której „kocha się do szaleństwa“ i od której wymaga tylko „nieco ostrożności“ i „mniej lekkomyślności“, za co obiecuje „pozostawić ją nienaruszoną“, czego nie uczyniłby z pewnością p. Marcieu. Tedy radzi jej, jak poprzednio, przełożyć szanowną duchowną osobę ponad kupczyka, knującego lubieżne zamysły!
Joanna nie odpowiedziała na ten list.[1]

ROZDZIAŁ IX.
Sprzedawczyni uliczna.

Rada, dotycząca unikania pana Marcieu, była trafna. Okazała się jednak spóźnioną, a raczej zbyteczną. Zaraz bowiem po powrocie do Paryża, Joanna udała się do sklepu p. Marcieu

  1. Wyrażenia w cudzysłowie cytujemy z oryginałów. (P. A.).