Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

się szpetotą, która niezupełnie licowała z opowiadaniami o jej powodzeniach miłosnych. Joanna niezadługo spostrzegła, że jej gorąca przyjaciółka jest kłamliwie chytrą i oszukuje ją okrutnie przy podziale zysku.
Powiedziała jej to z dodatkiem: „jesteś małpa!“ — jako że to był ulubiony wyraz jej przyjaciółki, a ponieważ zdobyła już wszystkie arkana kunsztu sprzedawczyni, odseparowała się od niej, zamieszkała sama na innej mansardzie i rozpoczęła handel na własną rękę w innej dzielnicy, gdyż jej mistrzyni obieca.a, że wydrapie jej oczy, jeżeli będzie konkurowała z nią w okręgu Paryża, należącym tylko do niej.
Chodziła po: ulicach i placach. Dźwigała w pudełkach i na drewnianej deszczułce, zawieszonej na sznurku przez ramię, swój niewymyślny towar — zakupione za grosze, wybrakowane, zdefektowane przedmioty, służące do toalety męskiej, tak sztucznej w XVIII wieku, jak kobieca. Zaczepiała przechodniów, krzykliwie reklamując żaboty, peruki, szczypce do fryzowania, grzebyki, nożyki, spinki, wreszcie „prawdziwe“ perły, „złote“ dewizki, szpilki „brylantowe“ — słowem różną lichotę.
Kupowano jej towar raczej dlatego, że jej ząbki były prawdziwemi perłami, oczy świeciły, jak prawdziwe brylanty, uśmiech był słonecznem złotem, niż z potrzeby nabywania ofiarowanej przez nią tandety. Wistocie pociągała wytworną klientelę tylko „latająca sprzedawczyni“. Jej zgrabna figurka, finezyjna twarz, słodki głos, do-