wcipne zalecania towaru, który miał być „najlepszy w całym Paryżu“, a kupno „niebywałą okazją“ — wszystko to uczyniło ją najsławniejszą ze sprzedawczyń ulicznych na przedmieściu Montmartre.
Doprawdy, pracowała ciężko. Ale była obrotna i szczęśliwa w handlu: żadna ze sprzedawczyń ulicznych nie mogła pochwalić się tak zamożną klientelą, kupującą rzeczy zbędne dla przepłacenia ich na rzecz sprzedającej, dla zdobycia jej wdzięcznego uśmiechu. Była wesołą, acz wracała późno w noc z obolałemi nóżkami, okrutnie zmęczona.
Jednak w tem nowem życiu, które bawiło ją swoją oryginalnością, tkwiły również kolce. Przedewszystkiem nadskakiwania mężczyzn nie zawsze sprawiały jej wrodzonej zalotności przyjemność. Czyniono jej nieraz propozycje brudne; traktowano w sposób ubliżający; urażano rodzący się z dojrzewaniem zmysłów wstyd dziewiczy słowy ordynarnemi. Słowem, przekraczano miarę jej szerokiej tolerancji, wynikłej ze zbyt swobodnego wychowania. Z trudnością opędzała się lokajom, którzy przychodzili od wielkich panów, aby ją obcesowo wezwać do sypialni. Przestrogi przyjaciółki z bruku przydały się jej mocno. Nie pozwoliła kiwać na siebie palcem, uważając, że nosi w sobie pewną wartość, którą chcą od niej wyłudzić za byle co. Czasem oburzała się, wymyślała, czasem wyśmiewała propozycje, lecz to natręctwo męskie nudziło ją i czyniło niebezpiecznym jej proceder.
Strona:Leo Belmont - Pani Dubarry.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.