Strona:Leo Belmont - Walka cudów.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

ję, że ty nie siedziałeś przy siostrze, Joel!... ty mi powiedz prawdę!... Zlituj się nad starym ojcem.
— Nie byłem z nią razem... nie siedziałem z nią — rzekł twardo syn.
Ale twarz mu sponsowiała. Kłamał. Wstydził się, że kłamał — lecz nie mógł nie kłamać.
Stary odetchnął lżej. Jeszcze nie wszystko było stracone.
— Przysuń się, Joelu, do mnie — rzekł stary i pomarszczoną ręką przelotnie dotknął rękawa syna. Była to wielka pieszczota ojcowska.
— Widzisz Joelu — ty nie jesteś winien — ale ty się dostałeś w złe ręce. Ty masz złą znajomość. Po co ci ten student? ja ci sam na twoją prośbę wziąłem jego, żeby cię nauczył po polsku. Ale on cię już nauczył. Ty już więcej go nie potrzebujesz. A ja wiem, że ty do niego chodzisz... Co on ci jeszcze może dać?... Co on cię może nauczyć?... Czy ty nie masz najlepsze „literature“ na świecie. Przeczytaj jeszcze raz „Pieśń nad pieśniami“ — pieśń Salomona do naszej kochanej świątyni Jerozolimskiej. Rabi Akiba powiedział, że lepiej było by, gdyby zginął świat cały, niż żeby zginęła ta pieśń. Co ci może taki chrześcijański purec powiedzieć? On ci powie — ja wiem — ja mówiłem raz z jednym księdzem — on ci powie, że ta pieśń o piersi i o szyi naszej świątyni Jerozolimskiej — to jest pieśń do ich kościoła. Oni są takie głupie. Z niemi można interesy zrobić, bo się na tem oni nie potrzebują znać i bez nas to by całkiem zginęli — ale nie można z niemi mówić o „literature,“ bo na tem się oni wcale znać nie mogą. Co oni piszą, to piszą ludzie — a co u nas napisane, to pisze Bóg!
— U nas piszą także ludzie — odparł syn i hardo ściął usta.