kilka kroków ku doktorowi — i stłumionym głosem wyrzekła dobitnie:
— Pan doktór chce powiedzieć, że Anna Göldi wczarowuje zdaleka gwoździe i szpilki w żołądek małej... Nieprawdaż?
Nastała chwila długiego milczenia.
Doktór Gotlieb rozstawił szeroko nogi — gruby palec wparł w brzuch swój ruchem zdziwienia i odpowiedział pytaniem:
— Ja to chcę powiedzieć?
Pani Tschudi oczy wyszły na wierzch. Jej m ałżonkowi pot rosił czoło. Aptekarz, który przy wspomnieniu nazwiska Anny Göldi poczuł, jak krew rzuciła mu się gwałtownie na policzki przykrem wspomnieniem okrutnego despektu, — dyszał ciężko, przebierając nerwowo długiemi nogami na miejscu.
— Czy to jest dziś moż-li-we u nas? — spytał sędzia Tschudi, który na swojem stanowisku stykał się ze sprawami o bójki graniczne, czasem — o mord przez zemstę, rzadko — o złodziejstwo (wobec uczciwości szwajcarskiej), ale nie zetknął się jakoś ze sprawami o czarownictwo i gotów był poczytywać „czary“, za wymysł przesądnych niemców i włochów, lub wreszcie za zbrodnię, obcą poczciwej naturze szwajcarskiej.
Gotlieb pocierał czoło — coś ważył w myśli sięgał pamięcią do kart Starego Zakonu, czytanych zdawna, zasłoniętych dlań przez wyższą mądrość talmudu szukał śród wspomnień dziecka chederu i bethamidraszu cytaty z praw Mojżeszowych, numeru rozdziału i wersetu, bez których nie mógł się obejść. Odpowiedź jego wyprzedził aptekarz:
— Czy to możliwe?!... Ba! kochany panie Tschu-
Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/103
Ta strona została przepisana.