Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/104

Ta strona została przepisana.

di — czyż baby nie zapalają ogni nieczystych w naszych sercach? Czy nie wbijają nam w nerwy gwoździ tęsknoty? — Czy nie jawią się człowiekowi najcnotliwszemu, acz dalekie, w wizjach nocnych, czy nie dręczą zmysłów, nie klują nas szpilkami pokusy, igłami odmowy?!
Tschudi wodził po aptekarzu błędnemi oczyma. Jakże to ów popierać może paplaninę tej niemądrej pastorowej?... Co mu się stało?..
W istocie niełacno było odgadnąć, co powodowało w tym wybuchu krasomówczym na rzecz istnienia „czarów kobiecych“ czcigodnym panem Enghercem, skrycie oddającym hołdy Wolterjańskim nowinkom. Czy to przemówiła dawna żyłka poetycka, zamiłowanie metafor, ujawniane ongi w madrygałach dla dam i w wierszach, wywodzonych tłuszczem na pasztetach? Czy dawał niezrozumiały dla obcych, jemu jednemu wiadomy upust złości, żrącej go dotąd za policzek od Anny Göldi?... Czy pod przenośniami kryła się nieodgadniona przez innych... spowiedź z mąk żądzy, których długo jeszcze doznawał po zniknięciu urodziwej dziewki, co tak zuchwale wydarła mu się z gorących objęć?
Może on sam nie umiałby tego wyjaśnić sądziłby raczej, że poprostu naigrawa się z głupoty pastorowej i jej słuchaczy, oblekając niezrozumiałe dla innych szyderstwo w szaty powagi, jak zwykł był czynić nieraz dla własnej tajnej satysfakcji.
Doktorowa Tschudi słuchała jego słów — i tłomaczyła je po swojemu. Coś w niej zakłopotało otwierała oczy szeroko: sekret choroby córki stawał się dla niej prawie jasny — nic innego, jak czary! Tak... to Anna Göldi wykonywała swoją zemstę za wypędzenie jej z domu!... Z przerażenia po odkrywczych słowach