Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/109

Ta strona została przepisana.

dzie i nie dała ich dziecku, albo ona miała gwoździe i dała ich dziecku — to ja wybieram to ostatnie: miała i dała. A chociaż nie wiem, jak ona ich miała i jak ich dała, to ja wolę to przypuścić, niż co innego...[1]
— Jakto co innego?
— Z czterech danych bierze się coś innego: dziecko nie dostało gwoździe i połknęło ich, dziecko dostało gwoździe i połknęło ich, dziecko nie dostało gwoździe i nie połknęło ich i dziecko dostało gwoździe i nie połknęło ich — a te czwarte z dwóch po dwa jest najpewniejsze, bo inaczej dziecko miałoby dawno podziurawiane kiszki i już by było sto razy... jeden zupełny trup!...
W aryjskiej głowie Engherca, jakkolwiek posiadał wiele sprytu, zakręciło się od tej prostej drogi, jaką talmudyczna logika zmierzała do prawdy — jednak ostateczny wniosek ujął, jak należy, i rzekł:
— To jest mądre... To jest objawienie!
— Ja myślę... Przecież ja to mówię! — potwierdził skromnie doktór.

Poczem rozmowa przeszła na szersze tory... I ku wielkiemu zdumieniu aptekarz, podający się za żyda, odkrył, że jego sympatyczny interlokutor nie jest wcale takim prawowiernym żydem, jakim mógł się wydawać naskutek mnogich cytat z Talmudu, że był niemal bezwiednym „Wolterjaninem”, — był, co dziwniejsza, najwcześniej zgniłym owocem prawie nienapoczętego jesz-

  1. Używamy przypadków gwoli większej dobitności wykładu nieco nieprawidłowo, zgodnie zresztą z niemczyzną Gotlieba, co mądry czytelnik nam wybaczy. (P. a.)