Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/114

Ta strona została przepisana.

się tylu zagadkami Tschudi jeszcze tegoż wieczora postanowił zasięgnąć rady specjalisty. Udał się do Bleihanda i poprosił go o rozmowę w cztery oczy „w sprawie niesłychanie doniosłej dla serca ojca i... dla całego kantonu“ jak się wyraził.
Znalazł grunt doskonałe przygotowany.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Już od pamiętnej niedzieli pastor Bleihand dręczył się wyrzutami z powodu swojej górskiej eskapady. Jakkolwiek była nieudaną, nie osiągnęła szczytu grzechu, pokusa nie „zrealizowała się“, ale — to uczciwie konstatował przed trybunałem swego sumienia pastor — nie zrealizowała się tylko skutkiem oporu „dziewki“. Gdyby ona zechciała, musiałby grzech doprowadzić do końca. Grzech był — tkwił w samej pokusie — i pastor nie mógł temu zaprzeczyć; przeto krył oczy przed małżonką, zamykał się, modlił się gorliwie i — to była nowa zagadka — pokusa nie znikała: między wierszami Biblji, podczas wczytywania się nawet w „Pieśń nad pieśniami“, niewątpliwie zastosowaną przez Salomona do „oblubienicy o szyi, jako wieża Dawida, o wargach jak sznur karmazynowy, o piersiach, jako dwoje bliźniąt sarnich, — szukającej miłego po nocy“, t. j. do „świątyni Jerozolimskiej“, lub kościoła Chrystusowego[1] — jawiły mu się roześmiane usta, kuszące piersi, białe kolana, czerwona spódnica tej przeklętej dziewki, Anny Göldi.

A więc kiedy doktór Tschudi stanął przed pastorem

  1. Pieśń nad pieśniami. Roz. III, IV 3, 4, 5. Por. zgodne komentarze rabinów i scholastyków — mnichów katolickich. (Biblja święta. Przekł. polski wyd. r. 1865).