Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Zapewnie!
— A więc... autorytet Mojżesza i Chrystusa. M ojżesz — słowem, przyniesionem z Synai, potępił czarownice. Chrystus wypędzał djabły z opętańców — przemieniał moce djabelskie w świnie... Dziś tedy zwątpisz o zjawie, wywołanej przez taką czarownicę z Endsor, o uniesieniu Św. Eljasza na wozie ognistym do nieba, o wygnaniu czarta z opętańca przez Jezusa — a jutro zachwieje się cały gmach twojej wiary w Stary i Nowy Zakon... w Pięcioksiąg i Ewangelję... w Synaj i Golgotę... Czyż nie tak?
— Ba!... zapewnie... To bardzo możliwe...
Szli dalej... Tschudi chłodził kapeluszem rozpalone czoło. Pastor głosem ochrypłym namiętnie dowodził:
— Jakże wyjaśnisz, łaskawy doktorze, np. to, że człowiek, tak święty, pobożny, cnotliwy, jak Hijob, uległ naraz tylu niezasłużonym nieszczęściom — jeżeli-ć nie był ich powodem zły Duch. Toćże podług Biblji kusił go on celem wypróbowania... z nakazu Boga, zanim uczynił to samo na Górze względem Jezusa... I posromił się w obu wypadkach.
— Hm... tak!.. to jest słuszne.
— Jeszcze racz mi odpowiedzieć, mój sędzio, jak objaśnisz fenomeny: burze okrutne, niszczące byt tylu ludzi prostych i nabożnych — orkany, wywracające na morzu okręty, wiozące najzacniejszych królów i najbardziej oddanych im majtków — straszliwe epidemje, srożące się na ogromnych obszarach i zabijające dziesiątki tysięcy ludzi. Jeżeli nie będziesz winił o te wszystkie nieszczęścia anioły upadłe, buntujące się przeciw mocy Bożej na krzywdę człowieka — — to czyż winowajcą nie byłby sam... Wszechmiłosierny Bóg?!...