Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/135

Ta strona została przepisana.

A tak znalazła się wkrótce na posługach kapitana landwery, niejakiego Anderwerta, bożyszcza trzech leśnych kantonów, albowiem słynął z celności swoich strzałów — sztuki, wprawiającej w szał zachwytny ziomków Wilhelma Telia. Ów kapitan, zbierający wawrzyny i srebrne puhary na zawodach strzeleckich, wyobrażał sobie, że jest pięknością nieodpartą dla kobiet. Po trzech dniach osądził, że musiał jej się spodobać — istotnie czarnym wąsikiem i żywemi oczyma sprawił na niej wrażenie — i dopuścił się na niej gwałtu. Brutalnością zabił miłość, która mogła dojrzeć w sercu dziewczyny i zatrzeć wspomnienia o Hansie. Anna, zapłakana i zawstydzona, uciekła odeń. Znalazła sobie służbę u wielkiego handlarza trzód. Młody Steinmüller, który tropił ją wszędzie podczas swoich wycieczek, wyszperał wkrótce miejsce jej pobytu; zajeżdżał do niej niekiedy i z miną niewolnika ofiarowywał jej wiązanki fiołków alpejskich.

O tym właśnie czasie przybyli na zwiady wysłańcy kantonu Glarus do domu jego ojca. Ponieważ mówili coś o spadku, który rzekomo odziedziczyła Anna, chłopiec zaofiarował się odwieźć ich do sąsiedniego kantonu i wskazać miejsce pobytu mniemanej spadkobierczyni. Ale na postoju w karczmie wysłańcy spili się jak nieboskie stworzenia. W drodze jęli rozprawiać ze sobą na temat: czy czarownica Göldi potrafi zmieniać się w wilkołaka i czy jeździ na miotle na sabaty czarownic. Śmieli się i rzucali groźby pod jej adresem. Interesowali się mocno kwestją, czy będzie pławioną w rzece celem wybadania jej tajemnic, czy z oczekującego ją niewątpliwie wyroku zostanie zaduszoną, ściętą albo — podług tradycji ustaw — spaloną, czy może — podług zasad