Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/139

Ta strona została przepisana.

tak licznych w czasach jego młodości, powierzono mu główną rolę w zbieraniu materjału śledczego do przyszłych rozpraw. Cztery inne osoby — byli to poprostu figuranci, archiwarjusze i kanceliści — w miarę przyślepi i przygłusi, bez miary głupowaci, zresztą tyle mądrzy, iż odzywali się zrzadka; natomiast stale kiwali głowami, cokolwiekby rzekł imponujący im „proboszcz na urlopie“, Zwicki. Wreszcie towarzyszył im pisarz sądowy, dusza niewolnicza, albo człowiek — maszyna, stworzony do zapisywania od lat czterdziestu wszystkiego, co mu dyktowano, zgoła bez wyrazu twarzy, bez wszelkiej reakcji, o ile nie brało się w rachubę drapania piórem gęsiem głowy i nerwowych postukiwań nogą pod stołem. Nadmieńmy, że sędzia Tschudi w sprawie, związanej z krzywdą jego córki, lojalnie usunął się na stronę, a pastor Bleihand rolę swoją odłożył na przyszłość, kiedy sprawa dojrzeje i oskarżona stanie przed trybunałem.Czytaj:
Na dzień zejścia się owego gremjum w domu doktorstwa, Miggeli przeniesiono do obszernej sypialni rodziców i ułożono na szerokiem łóżku matki śród stosu poduszek pod atłasową kołdrą... Miggeli czuła się, jak mała królewna z bajki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Uprzedzona o przybyciu obcych panów w odwiedziny do niej, napełniła się równocześnie dumą i niepokojem. Z jednej strony uczuła się osobą dużą, jak mama przygotowywała się na spotkanie swoich gości, bezustannie zaczesując włoski przed lusterkiem i poprawiając wstążeczki i kokardki przy bieliźnie. Z drugiej strony jednakże dygotały jej nóżki pod kołderką