— Nie!... Bałam się... i zapomniałam o tem... Ale teraz pamiętam dobrze... Przychodziła do mnie... i nie jeden raz, ale parę razy...
Nie ulegało tedy wątpliwości, że Anna Göldi komunikowała się z małą. Brała na siebie wówczas obraz psa, lub kota, co było możliwem, jakkolwiek czarownice podług świadectwa Plancey’a, autora olbrzymiego dzieła p. t.
„Lycantrophie“ przekładały przemianę w wilkołaki. Ale i tego rodzaju przedzierzgnięcia się były nierzadkie, jak świadczyły karty wyszłej w wielu wydaniach, w Bazylei i Amsterdamie — ogniskach wolnej myśli — wspaniałej księgi „Pseudomonarchia Daemonum, której autor, opierając się na najkompetentniejszych źródłach: Hagadzie talmudycznej i urywkach dzieł pisarzy klasycznych, greckich i łacińskich, podaje nazwiska 92 książąt piekła, którzy rządzą imponującą liczbą poddanych, bo aż 7, 405, 926 djabłów... Czy statystyka ta była kompletną, nie daje się powiedzieć.
To pierwsze przesłuchanie dało jeszcze ważki materjał dla dalszych peripetyj procesu. Ostrożny burmistrz w obawie, że świadectwo dziecka może nie być wystarczającem i podług nowożytniejszej procedury czasu wymagać winno stwierdzenia jeszcze przez jednego świadka, zdołał wreszcie wykrzesać z pamięci dziewczynki fakt, rzucający nowe snopy światła na sprawę. Oto u Anny bywał niejednokrotnie bednarz Steinmülier — coś szeptali ze sobą długo — Anna przepędzała ją z kuchni, gdy był Steinmüller. Bednarz był świadkiem, gdy służąca podała jej mleko... „Z gwoździem“ — dodała dziewczynka.
Tym sposobem jawił się świadek, który mógł wnieść
Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/143
Ta strona została przepisana.