Strona:Leo Belmont - Złotowłosa czarownica z Glarus.djvu/144

Ta strona została przepisana.

snop światła cło procesu — może nawet współwinny, skoro zależało mu tak mocno, aby Anna wymknęła się z rąk poszukującej ją policji. Ta ostatnia kombinacja nastąpiła dopiero później, gdy przesłuchany Steinmüller zaprzeczył energicznie, iżby był świadkiem podania dziecku „zatrutego mleka”, i kiedy pastor Bleihand, przeglądając akta sprawy w gabinecie sędziego, wmyślił się głębiej w zagadkowe słowa autora listu do Anny:
„Żałuję, że pomagałem ci kiedykolwiek czemkolwiek“.
Dziecko było zmęczone trwającą przeszło cztery godziny indagacją — pewnej chwili, bez widomej przyczyny, zatrzęsło się ze strachu, zdawało się być bliskiem konwulsyj, mianowicie przy pytaniu burmistrza: „czy Anna nie chowała czegoś przed nią?“ zamachało rączkami: „Nie wiem nic więcej... Idźcie sobie już precz!...“
Wypadło przerwać indagację. Zresztą zbędnem było zadawanie dalszych pytań.
Przewodniczący Komisji, wychodząc, jaśniał triumfem. Żegnając burmistrza w przedsionku, rzekł tylko jedno słowo, ale wymowne:
Lilith!“
Tem imieniem określił Annę Göldi.
Lilith — tak zwała się, podług pism apokryficznych, pierwsza żona Adam a, o której „istnieje tyle tradycyj rabinicznych, wysysająca krew niemowlętom; od jej imienia pochodzi wyraz „Lullaby“; uchodziła ona długo za królowę succubin”.[1]

Była to bodaj ta sama djablica, która wcieliła się

  1. Ib. str. 107.