wyniosłe szczyty gór — i wierzył, że natura jest piękna, a zatem Stwórca musi być wielki i mądry i ludzie powinni być dobrzy...
Agenci kantonu Glarus dotarli do Ferney, nie zdradziwszy swojej misji, jak to im zalecone zostało. Błądzili tak pod oknami probostwa, udając turystów; byli swobodniejsi w odzieży cywilnej. Wszelako zamiar wywabienia Anny Göldi i pochwycenia jej podczas jakiejś wycieczki w góry okazał się niewykonalnym. Anna albo nie wychodziła wcale za próg domu, albo wychodziła na ludny rynek, i to zawsze w towarzystwie psa-olbrzyma. Jego kły zastraszały agentów — rozumieli, że wierne psisko rozszarpałoby ich w kawały za lada zamach na jego towarzyszkę. Zresztą gdyby nawet sprzątnęli psa trucizną, lub sztyletem (co też nie było łatwem do wykonania) — na ludnym rynku wpobliżu probostwa nie uszliby uwagi i pomsty tłumu; Anna była powszechnie lubianą.
Tedy zdecydowali się zdradzić swoje incognito przed miejscowym naczelnikiem policji. Powołali się na listy gończe władz Glarusu, które posiadali przy sobie. Usłyszeli przecież odpowiedź wymijającą: „Proboszcz Tillier dał najlepsze świadectwo tej dziewczynie. Nie godziłoby się wbrew jego woli wydawać w ręce wasze Anny Göldi. Poglądy kantonu Glarus na przestępstwa są nieco zacofane i nie odpowiadają naszym. Wina po-